Na początku chciałem napisać, że nie mam trzynastu lat, tylko jestem już w dwudziestym szóstym piórze i nie będę pytał o ceny ptaków.
Mam jednak jedno pytanie, na które, jak dotąd nie znalazłem odpowiedzi i liczę, że wyklarujecie mi to i owo. Jestem na etapie powolnej przeprowadzki w piękne miejsce, położone z dala od innych zabudowań ludzkich. Głównie tereny otwarte, choć są zadrzewienia i zakrzaczenia. "Problem" w tym, że okolica jest bardzo bogata we wszelkie gatunki ptaków. Za płotem gniazdowe mam dwie pary gąsiorków, wilgi, pliszki siwe i żółte, kosy, szpaki, kapturki. Niewiele dalej pokląskwy, śpiewaki, dzięcioły zielone, czarne i duże... można by wymieniać długo. Ze szponiastych myszołowy przylatują bardzo blisko działki, przelotnie czasami pustułki. W okolicznych zadrzewieniach nad niewielką rzeką pewnie "czają" się puszczyki, ale za rzadko tam jeszcze bywam, żeby je namierzyć.
Gdybym miał wchodzić w sokolnictwo, to zaczynałbym od sowy (puchacz zwyczajny lub bengalski, raczej ten drugi) i pewnie przez dłuższy czas na niej poprzestał. Nie daje mi jednak spokoju jedna kwestia - jak obecność takiego ptaka wpływa na lokalną różnorodność ornitologiczną? Pytam, ponieważ nie chciałbym, żeby moja działalność w postaci utrzymywania sowy zubożyła teren o inne gatunki ptaków. Na początku napisałem "problem" w cudzysłowie, ponieważ oczywiście różnorodność ptaków jest dla mnie czymś pożądanym, jak i bioróżnorodność w ogóle.
Jeżeli macie jakieś informacje, albo własne obserwacje na ten temat, to będę wdzięczny za podzielenie się nimi. Ciekaw też jestem, czy występują tutaj różnice, jeżeli chodzi o grupę utrzymywanych ptaków sokolniczych. Podejrzewam, że jakieś różnice występują, ale czy np. obecność sów mniej stresuje inne, dzikie ptaki, niż jastrząb, czy sokół?